-

Jacek-Jarecki

Nekroskop ( opowiadanie )

Czołem elokwentni! Zdaję sobie sprawę, jaki zawód sprawiam szanownej redakcji & czytelnikom, nie pisząc nowych, hulaszczych artykułów, ale pochłania mnie przenudna walka o przeżycie. Do tego poprawiam nieszczęsne opowiastki, w tym poniższą, której część opublikowałem w tomie " Wypisy z księgi mroku". Nie wiem, po co to robię, ale robię. Na przemian coś nowego i coś starego. Żebym chociaż dążył do doskonałości, ale gdzież tam! Jak głupi byłem, tak i jestem. Nie sposób się pocieszać linią ciągłą, choć to jeszcze nie wydruk kardiogramu. Tekst poniższy dotyczy, w pewnym sensie, zaświatów. W sam raz, na niedzielę.

 

Nekroskop

 

To był naprawdę dziarski poranek pod jasnobłękitnym niebem. Pachniał sosnami, morzem i rozgrzanym piaskiem, którego fala przedarła się przez siatkę i utworzyła na moim podwórku miniaturową wydmę. Gdy wyszedłem boso na werandę, los sprezentował mi żaglowiec na horyzoncie. Przez chwilę podziwiałem napełnione wiatrem biało-czerwone żagle, a gdy nasyciłem poranne potrzeby estetyczne, odłożyłem lornetkę na parapet i przywołany do kuchni popiskiwaniem kawiarki, zabrałem się za śniadanie.

Nekroskop rzeczowo poinformował mnie o stanie duszy. Odkąd wszedłem na poziom „czyściec +”, wskaźniki pozornie stoją w miejscu, ale przy dokładnym odczycie, z zadowoleniem stwierdziłem, że od wczorajszego wieczoru przybyło mi siedem punktów. To niewiele, ale biorąc pod uwagę, że spałem, był to doskonały wynik, porównywalny z nakarmieniem bezdomnego psa, czy kota, a o to nie jest łatwo, choć administracja ciągle wypuszcza nowe zwierzęta. Łasi na bonusy ludzie masowo je przygarniają, a te, które wybrały los niespokojnych włóczęgów, paradują tak przekarmione i dopieszczone, że trudno je czymkolwiek skusić.

* * *

Pan Kierdyk jest moim stałym klientem. Oczywiście, że go lubię, ponieważ sympatia do innych jest naturalnym stanem ducha każdego człowieka, a serwisanta Nekroskopu, w szczególności. Tyle tylko, że pan Jan, wymaga ode mnie rzeczy niemożliwej. Nie da się duszy czyścowej zmusić do rozmowy, a jego zmarła przed dwunastu laty żona, najwyraźniej nie ma ochoty z nim rozmawiać. Przez trzy lata, prawie cotygodniowych wizyt poznałem go lepiej niż dobrze i prawdę mówiąc, nie dziwię duszy pani Marii.

- Drogi panie – zwykłem tłumaczyć mu łagodnie – to trzeba uszanować. Osobliwe są pańskie próby namawiania innych dusz, by śledziły pańską żonę w zaświatach. Przez takie zachowanie, pański ranking spadł już na poziom „czyściec -3” i jak tak dalej pójdzie, nigdy pan już nie spotka swojej Marii. Wchłonie pana czeluść! – Staram się być grzeczny i tylko mimochodem wspominam o skargach, jakie centrala dostaje z tamtej strony. Kierdyk ma siedemdziesiąt sześć lat i może mu zabraknąć czasu na odrobienie strat.

- Pewnie znalazła sobie innego. Niech ją diabli, porwą! – wrzeszczy.

Taki los serwisanta. W konfesjonale pewnie by nie wrzeszczał. Zresztą, prawda jest taka, że Kierdyk do kościoła nie chodzi, co nijak się ma do jego statusu. Naukowy przewrót zastał go, jako zapiekłego ateistę, a choć teraz, mrucząc i marudząc, niechętnie przyznaje, że Bóg jednak istnieje, cieszy się z tego, że stwórca, niejako wbrew własnym przykazaniom, opinii o sobie nie liczy do zasług czy grzechów. Bardzo głupie jest gadanie Kierdyka, że Bóg jest sprawiedliwy, ponieważ szanuje ateistów, takich jak on.

- Niech pan spróbuje wyregulować czułość, bo może Marysia mnie nie słyszy – prosi z miną tak słodką, że ogarniają mnie mdłości. On naprawdę sądzi, że Nekroskop to coś w rodzaju telewizora z pokrętłami. Tłumaczę mu po raz setny, że skoro wzywana nie odpowiada, jedyną jego szansą jest kluczenie wiązką w okolicy momentu jej śmierci, albo wyszukiwanie miejscowe. On doskonale to wie i niestety gmera przy Nekroskopie całymi dniami, zamęczając niczemu niewinne dusze, ale teraz słucha z taką miną, jakbym otwierał przed nim jakieś prawdy objawione. Czuję, że za chwilę zapyta mnie, o strefy niedostępne, potocznie nazywane niebem i piekłem, na co ja odpowiem, jak zawsze, że prace trwają i należy się spodziewać postępów.

Jednak tym razem pyta mnie o demony. Kiedyś pytali o nie wszyscy, ale odkąd założono aparaturze potrójne filtry, problemy z demonami zgłaszają tylko rządni chwilowej sławy oszuści. Podłączając swój sprzęt do resetu, unoszę głowę i patrzę mu bystro w oczy. Odwraca wzrok i bąka coś o jakimś Hindusie. Dobre sobie. Hindusa tu jeszcze potrzeba!

Wyszedłem na słońce. Dziarski poranek przeszedł niepostrzeżenie w równie dziarskie przedpołudnie. Zostawiam samochód na placyku opodal domu Kierdyka i wesoło maszeruję rozsłonecznionymi ulicami w kierunku portu. W powietrzu krzyżują się pozdrowienia, a razem z pachnącymi płatkami kwitnących wiśni, ciepły wiaterek niesie śmiech szczęśliwych ludzi. Odkłaniam się każdemu, rzucam pełne niewymuszonego wdzięku uwagi, głaszczę lgnące do moich stóp psy, aż w końcu docieram do końca Szmaragdowej i wracam opłotkami, przemykając i nieco klucząc, z powodu hojnie tutaj rozsianych ułomków cegieł i potłuczonych flaszek, docieram na plebanię. Ze zrozumiałych względów, proboszcz Justek nie chce popisywać się przed wiernymi posiadaniem Nekroskopu.

Niektórzy, bardziej konserwatywni wierni mogliby mieć mu to za złe. Innych, kusiłoby sprawdzenie, co tam widnieje na skali u ich pasterza. A na skali księdza jest lepiej niż dobrze, bo „czyściec +5” to prawdziwa rzadkość. Tego się głaskaniem piesków i mówieniem dzień dobry, nie da osiągnąć.

Resetuję sprzęt, popijamy kawę i rozmawiamy. Justek ma czterdzieści lat, pali fajkę i paraduje w obszernym czarnym golfie, którego opadające rękawy, wciąż na nowo podwija. Wygląda, jak szczur lądowy pozujący na wilka morskiego. Lubię wizyty na plebanii. Podczas resetu nigdy nie komentuje swojego aktualnego wyniku i nie jest oczywiście zainteresowany osiągnięciami swych parafian. Ja z kolei nie wypytuje go, z kim rozmawia, choć widzę rzadko spotykaną ilość i przede wszystkim rozmaitość fal, wgranych w pamięć urządzenia.

- Jestem rozczarowany – mówi i dość cierpko opowiada o swoim znużeniu, powoli gasnącym znaczeniem jego posługi. – Pewność, okazała się wrogiem nadziei i przekreśleniem samego sensu człowieczeństwa, prawa wyboru między dobrem a złem – dodaje, nieco zbyt górnolotnie, jak na mój gust. Słucham w roztargnieniu, wodząc wzrokiem po blacie, na którym Justek zaczął właśnie ustawiać figurki rycerzy, by stoczyć jakąś średniowieczną bitwę. To, co mówi, słyszałem tysiąc razy.

- Mam wrażenie, że nikt się tam nimi nie zajmuje.

- Kim? – pytam głupio i pochopnie, zdradzając, że nie słuchałem zbyt uważnie jego wywodów.

- Duszami, oczywiście! – Uśmiecha się, ale w jego oczach widzę rozczarowanie. Poprawiam się w fotelu, jakby na znak, że teraz już będę pilnie uczestniczył w rozmowie. Za późno. Jego zapał wygasł. Wzrusza ramionami, w związku z czym dopijam kawę i nie pozostaje mi nic innego, jak grzecznie się pożegnać.

- Niech cię Bóg prowadzi! – mówi na pożegnanie. Z powodu nagłego zaćmienia umysłowego, nie potrafię skojarzyć, co powinienem powiedzieć i głupiutko odpowiadam:

- Czołem!

Wprost z plebanii maszeruję do knajpki przy rynku i zamawiam wczesny obiad. Nic wyszukanego. Jaja na boczku i porcję ostrej fasoli. Znam tutaj wszystkich i wszyscy znają mnie. Oczekując na jedzenie, przez chwilę rozmawiamy o zbliżającym się meczu Arki z Lechią. W naszym miasteczku mieszka Mazur, środkowy napastnik Arki i wiem, że w końcu padnie pytanie, na którego odpowiedź kosztuje mnie dwa małe punkty.

- Za to symulowanie fauli, dużo mu spada po meczu? – pyta Nerwa Wielopolski, znany oczywiście, jako Margrabia i uśmiecha się złośliwie, wiedząc, że wiąże mnie przysięga.

- On nie ma Nekroskopu – kłamię i zabieram się do jedzenia. Oczywiście, że ma i jasne, że mu spada. Chłopak bardzo się tym przejmuje, ale nadrabia to dobroczynnością. Za to Nerwę, zadanie tego pytania kosztuje dużo więcej. Na szczęście Margrabia nie jest moim klientem.

Dojadałem fasolę, pocąc się i żałując, że zamówiłem jej najostrzejszą wersję, gdy dzwonią do mnie z posterunku. Policjanci z braku innych zajęć, całymi dniami siedzą przy wypasionym urzędowym nekroskopie i pewnie znowu go zablokowali. Ubzdurali sobie bowiem, że jeśli przestępczość nadal będzie utrzymywała się na obecnym poziomie, ktoś wyżej pójdzie po rozum do głowy i stracą pracę. W związku z tym całymi dniami molestują, co naiwniejsze czyśćcowe dusze, w poszukiwaniu tropów, mogących pomóc w wyjaśnieniu dawnych, popełnionych przed Wielkim Przełomem przestępstw. Istne, gminne Archiwum „X”.

Dotychczasowy efekt ich starań jest zerowy, podobnie jak próby złapania kogoś na przekraczaniu dozwolonej prędkości. Bardzo lubię ich gorliwość i każda wizyta na komisariacie przynosi mi wiele radości. Ostatnio szczycili się schwytaniem ośmiolatka, który, aż trudno to sobie wyobrazić, zamiast zgodnie z przepisami przeprowadzić rower, przejechał na nim po pasach. Albo ten ich ulubiony Powróz. To przezwisko jedynego w miasteczku zdeklarowanego menela, którego często przymykają za włóczęgostwo, choć brak po temu jakichkolwiek podstaw prawnych. Powróz nie protestuje, wiedząc, że jest w ten sposób społecznie użyteczny, a poza tym lubi pograć sobie z nimi w brydża, szczególnie zimą.

- Mamy to wreszcie! – wita mnie komendant. Rozpięta bluza, podwinięte rękawy, dwudniowy zarost. Brakuje mu tylko papierosa w kąciku ust. Jego dwaj podwładni jednocześnie myją ręce pod jednym kranem. To już wygląda gorzej.

Nawet nie muszę pytać. Magiczne słowo „morderstwo” nawet jeszcze niewypowiedziane, wypełnia pokój, pokreślony liniami światła, wpadającego zza lekko uchylonych żaluzji. Siadam przy stole i słuchając komendanta, odblokowuje Nekroskop. Potrzebuję aż trzech resetów. Aparat jest zasięgowy, dzięki czemu widzę na przyrządach aktualne stany dusz, całej naszej czwórki. Swoją rozpoznaję po końcówce oceny. Ich wykresy są płaskimi „czyśćcami” i różnią się naprawdę niewiele. Ot, zgrana drużyna przeciętniaków. Gdy komendant wymienia nazwisko namierzonego zabójcy, otwieram ze zdziwienia usta i nim odzyskuję nad sobą panowanie, wyrywa mi się, że to niemożliwe, że wynik nigdy…

Wpadłem w pułapkę. Samo zaprzeczenie, nawet tak błahe, jak to, którego się przed chwilą dopuściłem może stać się podstawą do wszczęcia przeciw mnie śledztwa, skutkującego w najlepszym wypadku, czasowym zawieszeniem licencji. Jeśli to pułapka, pewnie łajdak nagrywał.

Komendant śmieje się i kręci głową. Wie, że nie mogę udzielać jakichkolwiek informacji o swoich klientach, poza rytualnym kłamstwem, że wymieniona osoba nie posiada Nekroskopu.

- Mam to nagrane, ale jeśli zobowiążesz się, że nam pomożesz, wykasuje to ze wszystkich rejestratorów. To naprawdę ważna sprawa, a twój udział... Nawet w dzisiejszych czasach policja potrafi się odwdzięczyć. Gdybyś na przykład...

- Co, na przykład? Źle zaparkuję auto i nie będziecie z tego powodu ciągali mnie po sądach? – kpię oczywiście, ale nawet bez tego idiotycznego szantażu zgodziłbym się im pomóc. Jestem cholernie ciekawy, jaki błąd popełnili. No i poza wszystkim, nie chcę, nie mogę dopuścić, by zaczęli prześladować niewinnego człowieka.

Klepie mnie po ramieniu, ale nie czuję w tym geście protekcjonalizmu. To raczej gest dopuszczenia do grona wtajemniczonych. Teraz cała trójka gapi się na mnie wyczekująco.

- Ok! – mówię – pomogę, ale w zamian, nawet jak się wam nie spodoba, to, co powiem, będę z wami pracował, aż do ostatecznej klapy tego śledztwa.

Komendant dla przypieczętowania zgody nalewa wszystkim po skąpym łyku prawdziwego francuskiego koniaku. Wypijam i kręcąc głową, mówię im, że to pomyłka. Kierdyk ma stosunkowo niskie notowanie, ale daleko mu do statusu mordercy. Podaję im wyniki badań, przybliżam wnioski największych autorytetów świeckich i religijnych, a oni swoje, że przez dwanaście lat mógł odrobić straty. Co tu się spierać, skoro nadal nie znam ich wersji.

- No, więc – zaczyna komendant i milknie, gdy chrząkam znacząco.

- Mamy zeznanie jego żony... – zaczyna nieco zręczniej.

Jak przypuszczałem, całe śledztwo jest oparte na informacjach pozyskanych od dusz czyśćcowych, czyli żony Kierdyka i jej dwóch, równie martwych jak ona, przyjaciółek. Wedle nich, pani Maria została otruta przy pomocy trucizny zmieszanej z balsamem do ciała, którego używała po kąpieli. Rzadko się słyszy podobną bzdurę. Przerywam mu w tym miejscu i pytam, czy czasem, jedną z tych czyśćcowych przyjaciółek, nie jest pani Agata Christie.

Komendant zapisuje nazwisko i nawet pyta, przez jakie „h” się to pisze. Mój Boże! Tłumaczę im, że to taki żart, a oni przez lata przestępczej flauty najwyraźniej wyszli z wprawy, skoro biorą za dobrą monetę ględzenie o zatrutym balsamie.

- Po pierwsze – pytam – skąd, nawet, jeśli to prawda, dusza miałaby wiedzieć coś, czego nie wiedziała przed śmiercią?

O dziwo, mają przygotowaną odpowiedź, że od duszy patologa Sorensena, który przeprowadzał sekcję jej zwłok i podał fałszywą przyczynę zgonu, ponieważ był szantażowany przez Kierdyka, z powodu oszustw ubezpieczeniowych, w których lekarz brał udział, jako biegły.

- Sprawdziliśmy tego Sorensena. Faktycznie zmarł pięć lat temu, a przed upowszechnieniem Nekroscopów, dorabiał w koncernie „Nadzieja”, jako wykluczacz samobójstw

- Wykluczacz samobójstw... – powtarzam machinalnie i pytam, czy rozmawiali z tym podłym patologiem? Okazuje się, że nie, ponieważ tamten znajduje się tak blisko czeluści, że nie może rozmawiać ze światem żywych.

- Mniejsza z tym. Nim zaczniecie maglować Kierdyka – mówię – musimy wspólnie odpowiedzieć na zasadnicze pytanie, a mianowicie, czy dusze czyśćcowe mogą świadomie kłamać, pogarszając i tak niezbyt wesoły los, jaki stał się ich udziałem?

W tym miejscu robię im kolejny mini wykład, z którego wynika, że niewiele wiem na ten temat. Nie tylko ja, nikt nie wie, a brak wiedzy przykryty okrągłym frazesem, że zdania autorytetów są podzielone, nie wnosi do śledztwa żadnej wartości. Rzecz w tym, że im więcej mówię, im większy stawiam opór, tym bardziej pociągającą wydaje mi się sama idea śledztwa. Ci detektywi, jak z komedii, a ja sam, wcale nie lepszy. No, może lepszy o tyle, że świadomy własnych ograniczeń. Nawet nie przychodzi mi do głowy pytanie, jaki wpływ na wskazania mojego Nekroskopu będzie miał udział w ich dziwacznym śledztwie.

* * *

Mam szczęście. Tym razem nie muszę przedzierać się przez chwasty ziemi niczyjej, by dotrzeć do tylnych drzwi plebanii. Księdza Justka spotykam na rynku. Taszczy gigantyczną torbę wypełnioną zakupami. Obiecuje przyjść na posterunek i po kwadransie przychodzi. Od razu widać, że należy do tych, którzy nieswojo czują się w takich miejscach. Obserwuję go: Wierci się na krześle i wyprawia różne sztuczki z rękami, tak jakby w czymś mu przeszkadzały. Kładzie je na blacie biurka. Źle. Splata na kolanie. Źle. Opuszcza wzdłuż tułowia. Jeszcze gorzej! W końcu splata je na piersi i tak pozostaje. Teraz wygląda na pewnego siebie. Podczas, gdy posterunkowy Malinowski parzy kawę, Justek w milczeniu słucha wyjaśnień komendanta.

- To możliwe – odzywa się w końcu – z mojego doświadczenia wiem, że dusze czyśćcowe, cóż... Przypuszczam, że mogą mijać się z prawdą, ale w tym przypadku, to bardzo poważne oskarżenie.

Prawie pół godziny czczego gadania doprowadzają nas do czegoś, co może być zalążkiem sukcesu. Okazuje się, że Justek zna kogoś po tamtej stronie, kto może nam pomóc. O ile wiem, będzie to pierwsze śledztwo w sprawie kryminalnej prowadzone równocześnie na obydwu brzegach Styksu. No, wykluczając oczywiście tajne sprawki służb specjalnych, bo z nimi nigdy nic nie wiadomo. Nasz komendant aż się spocił z wrażenia. Justek odmawia skorzystania z publicznego Nakroskopu, w związku z czym umawiamy się po zmierzchu na plebanii. Gdy wychodzi, sprawdzamy w necie, i faktycznie, choć były takie próby, zaświaty nigdy nie udzieliły żyjącym skutecznej pomocy prawnej. Administracja czyśćca jest niewidoczna, a dusze wspominają o niej enigmatycznie, jako o wielkim porządku, albo wielkiej fali. Tymczasem, taka niespodzianka!

* * *

Kierdyk sadzi pomidory. Gdy mijam jego dom, macha do mnie ręką. Jest ostatnią osobą, z jaką chciałbym rozmawiać, ale podchodzę do płotu. Okazuje się, że po moim wyjściu uruchomił Nekroskop i rozmawiał z jakąś panią Sylwią, która powiedziała mu, że jego żona spotyka się podejrzanymi duszami, by knuć przeciwko niemu. Dziwnie to było słyszeć, ale nie zdradzam się niczym i wspólnie narzekamy, że plotki pośmiertne tak niewiele się różnią od doczesnych.

- Chce wyjść za mąż? Jak to, chce wyjść za mąż… Po śmierci? – Nie mogę ukryć zdziwienia. To już całkowite wariactwo. Z jednej strony śledztwo, jakby powiedział polityk, ponad podziałami, a z drugiej pośmiertne romanse.

- No przecież zbiera na mnie fałszywe świadectwa, żeby uzyskać rozwód z mojej winy - tłumaczy Kierdyk. Mam dość tego ględzenia.

- Panie Kierdyk – mówię. – Niech Pan zapali świeczkę na grobie żony i się lepiej pomodli za jej duszę.

- Chyba pomydli – kpi Kierdyk, w którym odezwał się nagle ateista.

Odchodzę. Coś tam jeszcze woła za mną, ale ja myślę już, ile punktów kosztowały mnie te wszystkie dzisiejsze wygibasy moralno-intelektualne. Ulice jak wymiecione, pewnie przez upał, zupełnie już nie dziarski. Maj przecież dopiero, a tu Afryka. Ani kota, ani choćby pieska do pogłaskania. Pszczoły brzęczą w kwieciu. Pszczoły nie pogłaszczę, ale chwalę głośno ich pracę.

- Mądrze nie robią, tak zapieprzać w upał – ogłasza siedzący na ławeczce pod stuletnią lipą Powróz. Musieli go zwolnić, ale jak on, tak szybko tutaj? Pewnie biegiem. Milczę, ale on za mną.

- Poczekaj pan, panie serwisant!

Zatrzymuję się, a on, cap mnie za rękaw.

- Patrzysz pan w te maszyny. Ten dobry, tamten nie bardzo. Zawód, znaczy się zaufania publicznego, ale od tego patrzenia w ludzkie dusze, świata pan nie widzisz. Nikt nie widzi, poza mną. To nasze miasteczko. Płotki przed domami takie równe, domki bielutkie, kwiatki… Słońce, morze zawsze takie błękitne. A gdzie błoto? Pan tego nie widzisz?

- Nie, nie widzę. - Wyrywam się i odchodzę. Pewnie kolejna strata, bo lekceważenie bliźniego. Ale on bredzi, mózg widać przeżarty wódą. Płoty mu się nie podobają, grzeczność powszechna pewnie mu ością w gardle staje. Słyszę jego śmiech. Żegna mnie śmiechem.

* * *

Justek zgasił światło i nad Nekroskopem pojawiła się zielona aureola charakterystyczna dla czystego tunelu łączności. Zaczynają pojawiać się i ginąć wielojęzyczne fale głosów. Justek wpisuje konkretyzujące kody i na moment zapada całkowita cisza. Jeden z policjantów chrząka za moimi plecami, ale nikt nie zwraca na niego uwagi, ponieważ słyszymy kroki. Ktoś się zbliża od tamtej strony. Idzie ciężko. Gdy mija krzesło, na którym siedzę, wyraźnie słyszę delikatne ćwierkanie skrzypiącej podłogi. Tutaj jest naprawdę mocny sygnał. Jest nawet powiew chłodu, niczym na prawdziwym, oszukańczym seansie spirytystycznym.

- Witaj synu – odzywa się dusza zmarłego. Głos jest czysty i zdaje się dochodzić zza moich pleców. Nigdy nie czułem czegoś podobnego. Owszem, wśród serwisantów krążą opowieści o podobnych pokazach mocy, ale do tego momentu miałem je za legendy, zawodowe bujdy opowiadane ku przerażaniu nowicjuszy. To ojciec księdza, czy jeno zwrot retoryczny? Czyżby on miał być śledczym w zaświatach? Patrzę na sztywno siedzących policjantów i widzę w zielonkawym półmroku, że nie czują się zbyt pewnie.

- Jest z nami ofiara i teraz jej wysłuchacie. – Teraz głos dochodzi ze stojącego pod ścianą fotela. Słyszę skrzypnięcie sprężyn, co oznacza, że w naszej przytomności dusza nabiera masy.

Jeszcze lepiej! Teraz słyszymy lekkie kroki, stukanie obcasów, co sugeruje, że pojawia się dusza pani Marii. Chcę to przerwać, bo to już jest kompletna bujda. Nekroskop tak nie działa. To wąskie indywidualne połączenie. - Oszustwo! – chcę krzyknąć, ale nie jestem w stanie. Lęk łączy się z ciekawością i ta druga przeważa. Patrzę na Justka, który siedzi w tej samej, wyrażającej pewność siebie pozie, jaką udało mu się ostatecznie przybrać na posterunku. Ciężko oddycha i ma zamknięte oczy.

- Jestem tu z wami, aby zaświadczyć o tym, co mnie spotkało – odzywa się dusza. Głos jak głos. Przychodzi mi na myśl, że wszystkie te głosy i dźwięki mogą być dziełem księdza, wystarczy, że jest brzuchomówcą. Tylko to jest głupia teoria, bo to my wciągnęliśmy go w śledztwo. No chyba, że od dawna chciał się pochwalić swoim wymyślonym, potężnym przyjacielem z zaświatów.

- Posłuchaj Panfil – Reagując na moje wątpliwości, kobieta zwraca się wprost do mnie i opowiada historyjkę sprzed dwudziestu lat. Nic dramatycznego. Szedłem z kumplami na boisko i dla zabawy obijaliśmy piłkę o płoty i bramy mijanych posesji. Silny Maciek kopnął tak nieszczęśliwie, że przeleciała nad siatką i uderzyła Kierdyka, przycinającego krzak róży w głowę, a ten łobuz bez namysłu przebił naszą piłkę sekatorem.

- Widziałam to przez okno. Teraz wierzysz, że to ja? – pyta dusza Marii, a ja kiwam głową, bo faktycznie nie mam podstaw, by sądzić, że ktokolwiek z zebranych mógł znać przebieg tego incydentu. Czuję, że wszyscy się we mnie wpatrują, więc jeszcze raz potwierdzam prawdziwość opowiedzianej historyjki.

Dusza Kierdykowej zeznaje teraz bez przeszkód. Opowiada o podłości swojego męża, o szykanach, jakich jej nie szczędził przez lata. Podaje wiele intymnych szczegółów, co staje się w kontekście jej pobytu w zaświatach dość żenujące, ale wreszcie dochodzi do momentu swojej śmierci, gdy oddzieliwszy się od ciała leżącego na podłodze łazienki, widzi męża wylewającego do klozetu jej balsam, a potem palącego plastikową butelkę w piecu centralnego ogrzewania.

- Byłam taka bezradna. Zabierała mnie fala, a ja chciałam złapać go za te jego długie kudły i zabrać ze sobą, by cierpiał, ale nie mogłam – przerywa i zaczyna szlochać. Gdzieś tam, ojciec Justka zaczyna ją uspokajać. Widzę, że wszyscy są poruszeni. Ksiądz masuje sobie twarz, a policjanci przestali się bać i teraz węszą trop, cali zajęci prawdziwym śledztwem, na które tak długo czekali. Mam nadzieję, że wszystko nagrywają. Nawiasem mówiąc, Kierdyk do dzisiaj nosi długie włosy i zatruwa życie sąsiadów metalową muzyką. Wtedy, gdy niszczył naszą piłkę, też z otwartych okien dochodził grzmot gitarowych riffów.

Dusza Marii jeszcze mówi, gdy coś w pokoju księdza zaczyna się zmieniać. Zielona aureola nad Nekroskopem zmienia się w okrąg, inkrustowany kilkunastoma jaskrawymi płomykami. Pod sufit strzelają zielone iskry, a w pomieszczeniu jest już zupełnie jasno. Przekonuję się, że świat w zieleni wygląda upiornie. Tym razem nie skrzypią deski, ani nie rechoczą sprężyny. Ktoś wszedł i milczy. Czuję na sobie spojrzenie niewidzialnych oczu i tym razem, naprawdę jestem przerażony. Dusza pani Marii milknie. Tylko zza okna dochodzi odległy dźwięk samochodowego alarmu i wrzaski kotów, zabawiających się pod oknami plebanii.

- Będę mówił do ciebie – odzywa się wreszcie bezcielesny i wszyscy obecni znowu patrzą na mnie, tak jakby jasnym było, że zwraca się do mnie. Też tak czuję, więc nawet nie próbuję się upewnić. Widzę tryumfalny uśmiech wypływający na twarz Justka. Wiedział, jasne, że wiedział, z kim będziemy mieli do czynienia. Kiwam tylko głową, a pamięć podsuwa mi twarze kolegów sprzed lat, do których próbuję dopasować głos, który słyszę. To mnie rozprasza.

Tymczasem głos relacjonuje swoją rozmowę z balansującą nad czeluścią duszą Sorensena. Znam treść jego zeznania, ale realizm opowieści sprawia, że zaczynam drżeć z przerażenia. Oto stoimy nad brzegiem oceanu zła. Jęzory fal wściekłości zgarniają wrzeszczące o litość dusze w czeluść.

– O, rany! Jeśli tak to wygląda... – Moje myśli zaczynają się rwać i w tym momencie słyszę, że sam komendant zaczyna cicho odmawiać ojcze nasz.

Na szczęście głos cichnie, jakby chciał dać nam chwilę odpoczynku. Policjanci wzdychają i kręcą się na krzesłach. Justek przestał się uśmiechać, zapatrzony w różaniec, który kurczowo ściska w dłoniach. Oddech, głębokie westchnienie w zielonej grocie, w jaką przeistoczył się skromnie umeblowany pokój księdza.

- Nie chcę go w czyśćcu. Nie rozumiem, dlaczego jego zbrodnia nie została odpowiednio potraktowana, ale on nie może tu trafić, ponieważ jeśli tak się stanie, dusza niewinnie zamordowanej nigdy nie zazna spokoju. Wasze ziemskie śledztwo nic nie da.

- Nic nie da – powtarza. - On wkrótce umrze. Wszystko, co możecie zrobić, by ukarać zbrodniarza, to pomóc mnie i pozostałym sprawiedliwym, a w zamian pomogę wam w innych, drastycznych sprawach. O tamte dusze nie dbam, gdyż one są przeznaczone do czeluści.

Tłumaczy i przekonuje, a ja nie mogę się nadziwić temu iście kupieckiemu podejściu. Może Justek, razem w innymi klechami ma rację, uważając Nekroskop za piekielny wynalazek, a cała spolegliwość, wymuszona przez zdroworozsądkową kalkulację łagodność, nie są warte, by na nie splunąć? Czego chce od nas? Mamy podsunąć mu okazję, zmusić do popełnienia morderstwa, samobójstwa?

W końcu wstaję i przerywam ten sabat.

- Najpierw – mówię, patrząc w miejsce, skąd dochodzi głos – nim się sami pogrążycie, przemyślcie jeszcze raz możliwe powody, dla których Nekroskop Kierdyka nie wskazuje, by był mordercą? Chcesz od nas, żebyśmy zmusili go do popełnienia jakiegoś śmiertelnego grzechu, może do samobójstwa. W oparciu o wasze przeświadczenie, mamy ingerować w naturalny porządek i tak zakłócony przez istnienie tych maszyn? A co z naszymi duszami, jeśli zrobimy, co każesz, albo choćby przymkniemy oczy na to, co zrobią inni?

- My wiemy, co dobre, a naszej wiedzy nie jesteś w stanie ocenić - przerywa mi głos, a gdy chcę odpowiedzieć nie mogę. Zaczynam się dusić i uciekam z pokoju. Dopiero na podeście schodów, już na zewnątrz, pod rozgwieżdżonym niebem, odzyskuję oddech. Wybiega za mną Justek. Gdy otwiera drzwi, słyszę komendanta, odżegnującego się od moich wątpliwości. Zostałem wykluczony. I dobrze.

- Słuchaj – mówi ksiądz. – To się musi stać, ponieważ... Ty nie wiesz, kim jest ten, który przybył.

- Może być nawet samym cholernym aniołem. Prawo jest dla wszystkich jednakowe. I co, pewnie zawalił robotę i teraz szuka frajerów, którzy wezmą taki grzech na siebie.

- Ciszej!

Więcej nie musi nic mówić, bo w jego oczach widzę, że trafiłem w punkt i naprawdę odwiedził nas anioł. Justek argumentuje nieskładnie, nieprzekonująco, choć czuję, że jest pewny swoich racji. Nie potrafi mnie przekonać. On już wybrał. Odsuwam go od siebie i odchodzę, na pożegnanie rzucając mu pytanie, które osadza go na miejscu. Proste, najprostsze pytanie, jakie można zadać księdzu:

- Czy ksiądz wierzy w Boga?

* * *

Budzę się o piątej. Wysyłam maila do Sieci Konserwatorów, prosząc o tydzień urlopu. Czekając na odpowiedź, wychodzę przed dom. Poranek jest równie dziarski i przezroczysty, jak wczorajszy. Czekając na odpowiedź, oglądam poranne wiadomości i jem usmażoną na serze jajecznicę. Świat jest dobry, przyjazny i oczywisty. Średnia wskazań w skali globalnej, rośnie wolno, a lokalne wahania, nie zakłócają ogólnego trendu. Od lat zmierzamy ku doskonałości, a nasza Polska – w głosie prezentera pobrzmiewa duma – plasuje się w górnej strefie stanów średnich i wynosi: czyściec plus zero, przecinek, trzy dziesiąte plusa.

W kontraście do informacyjnej dobroci, kawa wydaje mi się cierpka. Daremnie słodzę i dolewam mleka. Na Nekroskop, w ogóle nie mogę patrzeć. Wyniosłem aparat do sypialni i postawiłem pod biurkiem. W moim zawodzie, taka awersja to niepożądany objaw. Zupełnie, jakby hydraulik brzydził się odkręcać kran. Dobrze się składa, że mój wniosek urlopowy zyskuje akceptację. Opłaca się jednak być sumiennym pracownikiem. Wyłączam komórkę i wychodzę na spacer. Między sosny, potem piaszczystą ścieżką w dół, ku plaży.

* * *

Drobne fale obmywają moje bose stopy. Idę wzdłuż brzegu, do cypla, a może i dalej. Aby nie myśleć o sprawie, zbieram drobinki bursztynu, a gdy mam ich pełną garść, ciskam je w morze. Popieprzyło się. Wiem, że powinienem ostrzec Kierdyka, ale oznacza to koniec mojej kariery. Nie wierzę, że komendant użyje nagrania, na którym łamię zasady obowiązujące serwisanta, ale Kierdyk z samej tylko podłości nie omieszka ogłosić światu, że wziąłem udział w spisku przeciwko niemu.

Plaża jest czysta, nieskalana. Nikogo, poza mną tu nie ma, a czuję na sobie czyjś wzrok. Podnoszę oczy ku niebu, ale to nie to. Przeżycie mistyczne będzie mi oszczędzone. Nadmorską skarpą, między sosnami wędruje Powróz. Niewątpliwie ma do mnie jakąś sprawę, bo widzę, że szuka w miarę łagodnego zejścia. W końcu znajduje. Zatrzymuję się i czekam, podczas gdy on zbiega niezgrabnie po białym jęzorze piasku.

- Przepraszam za wczoraj. Nie zachowałem się grzecznie – mówię, ale on macha tylko ręką i kontynuuje przemowę, którą mu przerwałem, z tą różnicą, że teraz jesteśmy na „ty”:

- Nie widzisz? Nie zauważasz?

- Czego nie widzę? O co ci w końcu chodzi? – pytam, patrząc mu wprost w oczy. Nie odwraca wzroku i uśmiecha się przyjaźnie.

- Powąchaj mnie – mówi, tłumiąc śmiech.

To chyba najgłupsza propozycja, jaką mi złożono w życiu. Nie mam zamiaru go wąchać, ale on nie traci rezonu i mówi dalej:

- Gdybyś mnie powąchał, a pamiętaj, że jestem bezdomnym włóczęgą, nie poczułbyś nic. Zapach sosen, morza, psiej sierści, kwiatów, to czujesz, ale ludzie tutaj ani pachną, ani śmierdzą. Zawsze jest luka, mówię ci, nie mam światów doskonałych. W naszym jest tych luk cała masa, ale ty ich nie dostrzegasz.

- Brednie!

- To inaczej. Kiedy ostatni raz opuściłeś miasteczko? Wiesz. Tyle się dzieje, niedaleko trójmiejska metropolia. Masz auto… W końcu to tylko pół godziny, w jedną stronę.

- Nie czułem potrzeby – odpowiadam, zgodnie z prawdą.

Nie czuję pociągu do wielkomiejskiego zgiełku. Nigdy nie czułem, a tutaj mam wszystko, czego mi trzeba. Lubię swój dom, swoją pracę, miasteczko.

- Kolejny domator. Wszyscy tu tacy, poza mną. Ja, widzisz, też jestem luką. Czuję pociąg do wędrówki, ale wędrować nie mogę. Miasteczko jak ciasteczko, a ja w nim jedynym rodzynkiem.

Chcę odejść. Męczy mnie jego gadanie, ale z drugiej strony, ledwie wczoraj okazałem mu swoje lekceważenie, ze względu na jego niski status społeczny i teraz ciężko mi ruszyć z miejsca, tym bardziej, że mógłby pójść za mną, a wtedy, co? Miałbym go odpędzać, może uderzyć?

- Porozmawiamy później, dobrze? – proponuję grzecznie. – Wybrałem się na spacer do cypla. Mam urlop. Bardzo cię przepraszam, ale…

- Ok. Przerywa mi. Skoro zmierzasz do cypla, idź. Ja na ciebie zaczekam, a gdy wrócisz, to porozmawiamy. Zobaczymy, jak daleko zajdziesz?

Siada na piasku, a ja odchodzę. Po kilkuset krokach odwracam się, by spojrzeć, czy faktycznie czeka i widzę maleńką ludzką figurkę brodzącą w morzu. Spacer stracił sens. Miałem rozmyślać nad sytuacją, w jakiej się znalazłem, ale on wytrącił mnie całkowicie z równowagi. Na dodatek zrywa się chłodny wiatr, wiejący mi w twarz. Żałuję, że wybrałem się boso. Marznę i odczuwam coraz większe zmęczenie. Cypel jest blisko, dzieli mnie od niego może pół kilometra, ale tracę ochotę na dalszy marsz i zawracam. Powróz to widzi, bo z daleka macha mi ręką.

- Szedłeś, szedłeś i nie doszedłeś. Nigdy nie dojdziesz – mówi na przywitanie. Wiatr dawno ucichł, ocieram pot z czoła i odruchowo wącham własną rękę. On się śmieje. Nie ukrywa satysfakcji, jakby mój odwrót był efektem jego psikusa.

- Wiatr się zerwał – zaczynam, ale on mi przerywa.

- Wiatr, zimno, zmęczenie, zniechęcenie. Znam to na pamięć, bo ja, w przeciwieństwie do ciebie i twoich koleżków, milion razy próbowałem opuścić ten cholerny raj.

- Jaki raj?

- Powiem to wprost: My nie żyjemy! Od tego należy zacząć. Nie żyjemy, a jakby tego było mało staliśmy się uczestnikami eksperymentu. Wiesz, kto to jest serafin?

- Mieszka przy Karmazynowej szesnaście.

- Nie nazwisko, prawdziwy serafin. Nigdy nie słyszałeś o serafinach?

- Taki anioł – bąkam, bo coś mi się zaczyna kojarzyć.

- Sam jesteś anioł! Anioł to najniższa liga, bo zwrócony twarzą ku człowiekowi, a serafin, to całkiem, co innego, bo patrzy w twarz Boga. Kolejny bunt, bracie, tam na górze.

Stoję bosy na plaży. Bałtyk szumi, a jak słucham bredni zarośniętego menela po pięćdziesiątce, który opowiada mi o jakimś cholernym serafinie, eksperymentującym na mnie i ponad dwóch tysiącach innych dusz, ponieważ chce stworzyć nowego człowieka, o tyle poprawionego, że całkowicie wyzutego z wolnej woli. Doprawdy, nie tak wyobrażałem sobie początek zasłużonego urlopu, ale jestem skrępowany wymuszoną konwencją grzeczności.

- No dobrze – mówię. – Rozumiem, że Nekroskop miałby za cel wpływać na nasze zachowanie, coś w stylu kija i marchewki, ale w taki razie, po co dwustronna łączność z zaświatami?

On, jak każdy maniak, ma gotową odpowiedź:

- Wiarygodność. Chodzi o wiarygodność.

* * *

W końcu dał mi odejść, w zamian za obietnicę spotkania nazajutrz. Prawdę mówiąc, zaprosiłem go na kolację. Śmiał się, że w raju nie trzeba jeść ani pić, ale przyjął zaproszenie tak łaskawie, jakby go nie wymusił.

Przed domem czekał Justek. Siedział na progu i gapił się na mnie. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać, ale znowu nie miałem wyboru. Najchętniej rzuciłbym się na łóżko, by bezmyślnie gapić się w sufit.

- Źle poszło – mówi, kręcąc głową. Już nie krzyżuje rąk na piersi. Gestykuluje nerwowo, streszczając wydarzenia, które zaszły na plebanii po moim wyjściu. – Ten duch, którego sprowadziłem… Ten anioł – poprawia się – wskazał nam kierunek, co mamy zrobić, żeby Kierdyk… - Rwie, mówi półsłówkami, głos mu się łamie. Rychło w czas!

Siedzieli do rana, a potem komendant podjechał z ludźmi po Kierdyka, żeby zabrać go na przesłuchanie. Plan był taki, żeby go stłamsić, przydusić oskarżeniami, a potem wypuścić, dając mu do zrozumienia, że mają dowody. Tak zrobili. Tamten wszystkiego się wyparł. Śmiał się nawet, a wypuszczony wrócił do domu. Pozornie spokojny, podlał nawet swoje róże. Wiedzą, bo śledził go posterunkowy Gula. Potem zamknął się na cztery spusty, choć upał i włączył tą swoją ryczącą muzykę. Po dziesiątej znowu poszli po niego, żeby jeszcze go trochę przydusić, ale już nie było kogo, bo Kierdyk raczył podciąć sobie żyły.

- Nie żyje? – spytałem głupio.

- Zabiliśmy go – mówi tym swoim nowym, drżącym głosem. – Ale to jeszcze nie wszystko. Zostawił list, właściwie kartkę z jednym, jedynym zdaniem, że teraz i my odbierzemy swoją nagrodę. Mnie tam nie było. Komendant przysłał po mnie. Ciebie też szukali, przede wszystkim szukali ciebie, ale ty byłeś nad morzem, jak widzę.

- Mnie, po co? Wyparłem się was, razem z waszą głupotą – mówię. Zły jestem jak diabli.

- Chodzi o Nekroskop, oczywiście.

- Zawiesił się po zjeździe do piekła? A czego się spodziewaliście? – szydzę, bo tylko to mi zostało, ale rozumiem, że muszę zrobić im, resety, bo przecież nie wezwą mojego urlopowego zastępcy.

- Jest jeszcze gorzej. Nie wyglądają na zawieszone, a skala świeci na niebiesko.

- Chce ksiądz powiedzieć, że osiągnęliście poziom nieba? Wykończyliście faceta i dostaliście nagrodę w postaci… Nasz komendant i tych jego trzech cymbałów mają trafić do nieba, za to, co zrobili?

- Ja też – mówi przez łzy. Jeszcze tego brakuje, żeby mi tu beczał. Podaję mu szklankę wody i sadzam w fotelu. Teraz dopiero widzę, jaki jest blady. Kiedy się trochę uspokaja, pytam, czy sprawdzili maszynę samobójcy. Kiwa głową.

- On też – mówi ksiądz. Widzę, że nic nie rozumie, ale w żaden sposób nie mogę mu pomóc, ponieważ sam nie mam pojęcia, o co chodzi.

* * *

Nekroskopy są w porządku. Zresetowałem je trzykrotnie. Wszystkie wskazują poziom „niebo zero”. Nigdy nie widziałem maszyn z takim wskazaniem, poza modelowym pokazem na szkoleniu. Tak się tym przejęli, że zapomnieli o zwłokach, a w zamkniętym domu Kierdyka, niczym w piecu. Dopiero na moje żądanie wezwali zakład pogrzebowy. Dziwna procedura, ale to nie moja sprawa. Zresetowałem i potwierdziwszy, że nasz samobójca trafił do nieba, wyłączyłem i zaplombowałem maszynę.

Poza księdzem Justkiem, który nadal nie potrafił ułożyć sobie w głowie tego, co się wydarzyło, wszyscy zadowoleni, jakby dostali awans. W sumie, to dostali, najwyższy z możliwych. Cieszą się, że sprawiedliwość, której byli ramieniem, została nagrodzona.

- A Kierdyk? – pytam. – Zabójca żony, ateista i samobójca w jednym będzie w niebie waszym towarzyszem. Nie niepokoi was to?

- Widać taka jest wola pana – odpowiada mi komendant i nabożnie wznosi oczy ku sufitowi domu cuchnącego śmiercią.

Nic tam po mnie. Idę do domu, naszymi czystymi, zawsze słonecznymi uliczkami. Tegoroczna zieleń jest intensywna jak nigdy. Niebo jak błękitne szkło. Równe, białe płotki otaczają trawniki, w cieniu kwitnących drzew śpią sprawiedliwe psy.

Wchodzę do swojej sypialni, bo jeszcze własny Nekroskop mam do sprawdzenia. Wyciągam go spod biurka, stawiam na blacie i uruchamiam. Czerwone oko nabiera intensywności, skala zdaje się krwawić. Doigrałem się!

- Za dobre wynagradza, a za złe karze – powtarzam głośno i wiem, że Powróz ma rację. Ktoś tylko przestawił znaki. Zamykam oczy i widzę samozwańczego poruszyciela światów. Lustro luster i światło, które nie znajduje odbicia.

Wychodzę z domu i ruszam ku morzu. Idę, mijam biały maszt z flagą, dotykam na pożegnanie pnia sosny. Na wilgotnym piasku znaki zodiaku, cyfry określane mianem kobiecych. Wchodzę do wody, po kolana, po pas, a potem znowu po kolana. Jakbym się wspinał po niewidzialnych stopniach. Już daleko, już głębia pode mną, a ja idę po falach, ku światłu.



tagi: opowiadanie 

Jacek-Jarecki
24 września 2017 08:33
19     1125    5 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Grzeralts @Jacek-Jarecki
24 września 2017 09:26

Nekroskop jest świetny.

zaloguj się by móc komentować

Jacek-Jarecki @Grzeralts 24 września 2017 09:26
24 września 2017 09:36

Pobieżnie czytając po wklejeniu znalazłem sześć błędów i trzy akapity do poprawki, ale chętnie przyznaję, że nie najgorszy. W pierwotnej wersji był dużo słabszy.

zaloguj się by móc komentować

Shork @Jacek-Jarecki
24 września 2017 09:47

mieszasz czasy, popraw bo razi
" Zostawiam samochód na placyku opodal domu Kierdyka i wesoło pomaszerowałem rozsłonecznionymi ulicami w kierunku portu. "

zaloguj się by móc komentować

Jacek-Jarecki @Shork 24 września 2017 09:47
24 września 2017 09:53

Ten też znalazłem. Grzebiąc w tekście, zawsze nawywijam, a potem, po prostu, znając tekst, tych błędów nie widzę. Dopiero, gdy wkleję na nowy nośnik, z inną czcionką, jak tutaj, wyłażą z ukrycia.

zaloguj się by móc komentować

Shork @Jacek-Jarecki 24 września 2017 09:53
24 września 2017 11:21

Znam ten ból, swoje teksty ciężko się redaguje

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @Jacek-Jarecki
24 września 2017 11:30

Panie Jacku, prosze nie ukrywać dzisiejszego opowiadania, jest świetne. I nie ma obaw, że SN stanie się "portalem poetycko-literackim", Gospodarz i inni autorzy o to dbają :)

zaloguj się by móc komentować

Shork @Jacek-Jarecki
24 września 2017 11:48

Interesująca fabuła z dopuszczalną, nierażącą liczbą zapożyczeń, opisy w pierwszej cześci zbyt ciężkie, zbyt dosłowne nie pozostawiające miejsca na wyobraźnię czytelnika. Według mnie powinieneś je przepisać wzorując się na tych z drugiej części, które są dużo lepsze.
Jedynym bohaterem mówiącym indywidualnie w sposób rozróżniany jest włóczęga. Nie wiem czy to zabieg celowy?

zaloguj się by móc komentować

Jacek-Jarecki @Shork 24 września 2017 11:48
24 września 2017 13:13

Być może. Nie znam się.

zaloguj się by móc komentować

Marcin-Maciej @Jacek-Jarecki
24 września 2017 20:09

Bardzo mi sie podobało. Panie Jacku proszę udostępnić opowiadanie.

Gdyby każdy pisał tak samo, według jakichśtam reguł to przecież nie miałoby to całe pisanie sensu.

Każdy z Was ma swój niepowtarzalny styl. 

Mi się podoba.

zaloguj się by móc komentować

Aquilamagna @Jacek-Jarecki 24 września 2017 13:13
25 września 2017 18:33

Ja też się nie znam, wiem tylko, że przeczytałem i nie spotkał mnie zawód. :)

zaloguj się by móc komentować

Shork @Jacek-Jarecki
25 września 2017 18:37

mnie się też podobało, co nie znaczy że następne nie będzie lepsze

zaloguj się by móc komentować

Jacek-Jarecki @Shork 25 września 2017 18:37
25 września 2017 19:38

Nie w tym rzecz. 

Tak naprawdę, nie ma na świecie, na białym, pisarza, który napisałby więcej niż dwadzieścia, naprawdę dobrych opowiadań. 

Na przykład: Mam na półce trzy tomy opowiadań pana Iwaszkiewicza. Jedno jest dobre, o matce od aniołów, ale tak odrębne, jakby jakiś frajer napisał je Mistrzowi. 

Jestem prymitywem i wolę być postrzegany jako prymitywny fantasta. To, że nikt mnie nie chce, to w sumie lepiej. I tak moich kont pilnują PT komornicy. Rozdaję swoją wiedzę ( tak, tak ) za darmo. 

 

zaloguj się by móc komentować

Jacek-Jarecki @Marcin-Maciej 24 września 2017 20:09
25 września 2017 19:43

Udostępniłem. To ino depresja. Przepraszam

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @Shork 24 września 2017 11:21
25 września 2017 20:21

Swoich tekstów się z zasady nie redaguje, tylko daje do redakcji komuś. Lepiej, żeby to był przyjaciel.

zaloguj się by móc komentować

Marcin-Maciej @Jacek-Jarecki
25 września 2017 21:01

Panie Jarku. Proszę przestać ciągle przepraszać. Glowa do góry.

zaloguj się by móc komentować

Marcin-Maciej @Jacek-Jarecki
25 września 2017 21:02

Jacku oczywiście, piszę z telefonu a telefon płata figle czasami.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Jacek-Jarecki
25 września 2017 22:45

Dobre. A gdzie się podział Negocjator? O ile pamiętam pan go pisał. Czy go pan wykasował z SN? Bo nie mogę znaleźć. Wolno.

Tak samo nie mogę znaleźć tego linka do pana książki, a chciałem już ją zamówić.

 

 

zaloguj się by móc komentować

Jacek-Jarecki @Magazynier 25 września 2017 22:45
26 września 2017 07:35

Panie Magazynierze!

Są przecież.

zaloguj się by móc komentować


zaloguj się by móc komentować